Smak podróży. Nakarmiona Starecka: pierwszy głód już zaspokoiłam
Średnio trzy kierunki miesięcznie i wyprawy w najdalsze zakątki globu. Brzmi interesująco? Na pewno! – Podróże można jednak przedawkować – przyznaje Basia Starecka, blogerka, podróżniczka i dziennikarka. Bo na każdy wyjazd trzeba spojrzeć z dystansu, a to wymaga czasu.

Basia Starecka
Niezależna dziennikarka, reporterka, podróżniczka, jedna z najbardziej opiniotwórczych obserwatorek polskiej sceny kulinarnej. Jej felietony i reportaże publikują m.in. "Wysokie Obcasy", "Twój Styl", Vogue.pl i "National Geographic Traveller". W latach 2012–2017 współtworzyła magazyn kulturalno-kulinarny "Kukbuk" jako jego wicenaczelna i redaktorka prowadząca wydanie internetowe. Absolwentka Polskiej Szkoły Reportażu, przewodnicząca jury plebiscytów kulinarnych "Gazety Wyborczej". Od 2011 roku prowadzi również bloga Nakarmiona Starecka z recenzjami, przepisami i przewodnikami po świecie.
Na rozmowę z Basią Starecką umawiam się w jednym z warszawskich hoteli, w samym centrum stolicy – Mercure Warszawa Grand . Od Nowego Światu dzieli nas zaledwie kilka minut spacerem, blisko stąd do największych atrakcji turystycznych oraz najlepszych restauracji. Hotelowa kuchnia także oferuje nam spory wybór dań serwowanych na kamiennych deskach i win z całego świata. Żal nie skorzystać.
Monika Rosmanowska: Wraca Pani czasem do domu?
Basia Starecka: Czasem tak. Ubiegły rok był bardzo intensywny. Podczas ostatniej wyprawy do Malezji, Tajlandii i Singapuru spojrzałam na minione miesiące z dystansu. Podróże zdominowały ten czas. Statystycznie były to trzy kierunki miesięcznie… Właściwie więcej mnie w domu nie było, niż byłam. Myślę, że przez 70 proc. czasu podróżowałam. I muszę przyznać, że chyba się nasyciłam.
Podróże można przedawkować?
Też mnie to zaskoczyło (śmiech). Ale rzeczywiście nie ma już we mnie tego głodu, który tak bardzo towarzyszył mi podczas pracy na etacie. Myślałam, że jak tylko odejdę z redakcji, to od razu ruszę w świat. Przez ostatni rok nasyciłam się tą fantazją, zaspokoiłam głód.
To przez skutki uboczne: zmęczenie, ciągłą konieczność pakowania i rozpakowywania walizek, przemieszczania się, nocowania w obcych miejscach?
Doskwierał mi raczej brak czasu na mądre i spokojne opisanie tego, czego doświadczyłam podczas podróży. Zrozumiałam, że potrzebuję chwili, by nabrać dystansu i spojrzeć na ostatnią wyprawę z pewnej perspektywy. Zupełnie inaczej odbiera się dane miejsce, będąc tam, a inaczej już po powrocie, gdy można się zastanowić, co tak naprawdę się wydarzyło. Potrzebuję czasu na analizę, przejrzenie notatek, podsumowanie, a także poszukanie źródeł, informacji czy historii, do których wcześniej nie udało mi się dotrzeć. Czas po powrocie jest potrzebny, by wszystko nabrało jeszcze większego sensu i wartości. Brakowało tego momentu zatrzymania, refleksji, pogłębionej analizy. Wciąż uczę się podróżowania i dziś wiem, że rozważniej muszę to wszystko planować.
Nadmiar bodźców nikomu nie służy.
Zdecydowanie. Powrót z jednej podróży i natychmiastowe wejście w kolejną sprawia, że wrażenia się na siebie nakładają i zacierają. Chcę dążyć do większej równowagi w tym wszystkim. Podróżować świadomie, rozumieć to, co mnie spotyka.
A jak Pani odpoczywa, regeneruje się po powrocie do domu?
W ogóle tego nie robię (śmiech). Praca, jakkolwiek to zabrzmi, jest dla mnie sensem istnienia. To, co robię, jeszcze bardziej mnie nakręca, buduje mój energetyczny zapas. Oczywiście zdarza się, że te baterie czasami się wyczerpują. Wtedy zamykam się w domu, kładę do łóżka i nie wstaję przez dłuższy czas. Odpręża mnie też sauna, spotkania z przyjaciółmi. Dużo po powrocie gotuję.

Podczas licznych podróży Basia Starecka zatrzymuje się w miejscach, które oddają lokalny klimat. To w hotelu po raz pierwszy styka się z daną kulturą i tradycją

Odpoczynek? Gdy praca staje się pasją czas wolny przestaje istnieć

Nie ma potraw, których zjedzenia Basia Starecka odmówiła. Choć zdarzało się, że kolejne kęsy z trudem przechodziły przez gardło

Czy podróże mogą się przejeść? Po ubiegłorocznych doświadczeniach Nakarmiona Starecka przyznaje, że chyba wreszcie się nasyciła

Każda podróż to kolejna kulinarna inspiracja. Po powrocie do domu blogerka lubi na dłużej zamknąć się w kuchni
Inspiracji na pewno Pani nie brakuje.
Z każdej podróży przywożę nowe pomysły, wprowadzam kolejne urozmaicenia do swojej diety i mojego męża. Czytelnicy, którzy śledzą mój profil na Instagramie, śmieją się czasami, że jem dziwne rzeczy. Po powrocie z Korei na przykład łączyłam kaszę jaglaną (po ten produkt zawsze sięgam, gdy jestem w domu, bo świetnie sprząta po wszystkich kulinarnych przygodach) z kimchi, bibimbap, pastą gochujang i jajkiem sadzonym. Teraz na przykład zajadam się chińskimi kleikami ryżowymi congee, które doskonale koją brzuch, ale też sycą. Łączę je ze zmielonymi na proszek suszonymi grzybami shitake. Podpatrzyłam ten patent w jednej z chińskich restauracji. Dzięki nim każde danie zyskuje głębię smaku. Co ciekawe, po powrocie z Malezji zaczęłam śnić o konkretnych potrawach. Nigdy wcześniej mi się to nie zdarzało. Co więcej, gotuję to, co mi się przyśni. Malezyjska kuchnia totalnie mnie oszołomiła, znów – co w moim zawodzie nie jest takie oczywiste – czerpałam radość z odkrywania nowych smaków.
Czuję, że Malezja to jeden z tych kierunków, które znajdą się wysoko na liście Pani ulubionych.
Zdecydowanie. Kierunki moich podróży wybieram pod kątem jedzenia, nigdy nie pojechałabym do miejsca, gdzie jest zła kuchnia. Kościoły mnie nie interesują.
‘W Najlepszym Towarzystwie… dobrze się podróżuje!’ odc. 3
A która kuchnia jest Pani najbliższa?
Mój mąż jest kucharzem, więc temat kulinariów jest u nas numerem jeden, 90 proc. naszych rozmów dotyczy jedzenia. Nie ograniczam się do konkretnej kuchni. Staram się jeść zdrowo i czerpać inspiracje z podróży. Mój jadłospis jest zróżnicowany. Gdybym jednak miała się określić, to na pewno bliżej mi do bardziej subtelnych potraw. Lubię czuć smak produktu, a nie przypraw.

Basia Starecka uwielbia pracować w hotelowych pokojach
W pozbawionych kontekstów przestrzeniach łatwiej o skupienie
Czyli kuchnia indyjska odpada?
Absolutnie nie, uwielbiam ją (śmiech). Przed długi czas koncentrowałam się na kuchni japońskiej. W Europie mamy dość barbarzyńskie podejście do produktów: smażymy je, pieczemy, dusimy. W Japonii nikt się nad nimi aż tak nie znęca, często przygotowuje się posiłki na parze. W tej kuchni chodzi o to, by nie naruszyć naturalnego stanu produktu, by jak najmniej go przekształcać. Nawet w jedzeniu pałeczkami tkwi pewna subtelność. Nie kroi się produktów, nie ćwiartuje, po prostu umieszcza całe kawałki w ustach. To też jest pewna symboliczna różnica pomiędzy naszymi kulturami spożywania posiłków.
Czy zdarza się Pani brać urlop? I czy potrafi Pani wtedy wyłączyć potrzebę ciągłej analizy?
Nie da się, tym bardziej z mężem kucharzem (śmiech). Choć ostatnio obiecujemy sobie, że poszukamy innych tematów i po prostu będziemy cieszyć się smakiem tego, co mamy na talerzach. Lubimy krótkie rowerowe wypady na weekend, szczególnie w kierunku Podlasia. Staramy się wtedy zaglądać do barów z lokalną kuchnią. Niestety takich miejsc jest w Polsce coraz mniej, szczególnie w domowym wydaniu. Straciliśmy pamięć kulinarną, 50 lat wyrwy w historii zrobiło swoje.
A gdzie się Pani najlepiej pracuje?
W przestrzeni pozbawionej kontekstów, np. w hotelowych pokojach. W takich miejscach nic nie odciąga mojej uwagi, mam cel i skupiam się na nim. Trudno się pracuje w domu i doskonale rozumiem freelancerów, którzy korzystają z coworkingowych przestrzeni i w ten sposób próbują się odciąć od codziennych obowiązków
Czy też robi Pani wszystko, by nie usiąść do pracy? Sprząta, nastawia pranie…?
Oczywiście. Ostatnio, przed kolejnym wyjazdem miałam pilne zlecenie do skończenia i sama nie mogłam uwierzyć w to, co robię. Od rana sprzątałam. I skończyło się zarwaną nocą.
Nie potrafię pracować rano. Mam wtedy nadwyżkę energetyczną i moja uwaga jest rozproszona. Muszę się ruszać. Wtedy najczęściej sięgam po pracę administracyjną, odpisuję na maile, umawiam spotkania. Dopiero późnym popołudniem jestem w stanie usiąść do pisania. Moja głowa zaczyna pracować.
Niedawno odkryłam też moc biurka. Dotychczas pracowałam w różnych miejscach, także w łóżku. To był koszmar, bo łóżko przestało kojarzyć się z odpoczynkiem. Od kiedy pracuję przy biurku, jestem dużo bardziej efektywna i zorganizowana. Staram się też nie przekraczać pewnych godzin. Wreszcie mam okazję, by wsłuchać się w siebie i dostosować tryb zawodowego życia do swoich potrzeb. Gdy zaczynałam pracę jako freelancerka, rozpisałam sobie plan dnia, przeczytałam mnóstwo książek na temat organizacji czasu pracy, ale to się nie sprawdziło. Pół roku męczyłam się w tym szablonie. Byłam wykończona. Każdy ma swój tryb i system pracy, trzeba go w sobie tylko odnaleźć.
Wracając do podróży, nie boi się Pani ryzykować i próbować obcych kulturowo potraw. W Pani jadłospisie znalazły się m.in. jajo z rozwiniętym kaczym embrionem, całe grillowane przepiórki, zupa z wieprzowej krwi, macica i wymiona oraz sperma dorsza…
Rzeczywiście do niedawna byłam łowcą wszelkich dziwadeł. Im dziwniejsza potrawa, tym więcej miałam z tego zabawy. Mój mąż także lubi sięgać po nieoczywiste produkty. W pewnym momencie zaczęliśmy się nawet ścigać, kto przywiezie dziwniejsze kulinarne trofea. Dziś nie szukam już takich podniet, głównie dlatego, że przestałam jeść mięso. Podczas podróży, najczęściej po Azji, zdarzały mi się jednak sytuacje, w których chciałam odmówić spróbowania danej potrawy, ale wiedziałam, że nie wolno mi tego zrobić. Rzadkie dania, które pojawiały się na stołach, były często uhonorowaniem mojej obecności podczas oficjalnych spotkań.

Mercure Warszawa Grand położony jest w samym centrum Warszawy, kilka minut spacerem od Nowego Światu i Placu Trzech Krzyży
Hotel sąsiaduje z budynkami ministerstw i ambasad, z najlepszymi butikami i restauracjami. To doskonałe miejsce dla tych, którzy do stolicy przyjechali w interesach i dla tych, którzy spędzają tu wolny czas
Które z tych potraw sprawiły Pani największą trudność?
W Japonii na przykład, podczas jednej z kolacji, podano narodowy przysmak – trującą rybę fugu. Kucharze, którzy oporządzają tę rybę muszą mieć specjalne certyfikaty. Najdrobniejszy błąd w sztuce może skończyć się silnym zatruciem, a nawet śmiercią próbującego. Do spożycia nadaje się jedynie idealnie oczyszczone mięso, wnętrzności i krew są trujące. Miałam duże obawy przed spróbowaniem fugu, więc po prostu poczekałam aż pozostali goście podzielą się nią jako pierwsi i dopiero po chwili, kiedy wszyscy dalej siedzieli zdrowi przy stole, zdecydowałam się nałożyć sobie porcję.
Druga sytuacja miała miejsce podczas oficjalnej kolacji w Korei. Na stole pojawiła się m.in. żywa ośmiornica, której jedzenie zaczyna się od głowy. Nie odważyłam się tego zrobić, poprosiłam o przygotowanie hoe z macek (hoe to cienko pokrojone mięso – dop. red.). Nawet to było makabrycznym przeżyciem, bo ramiona ośmiornicy wciąż się ruszały i uciekały z talerza.
Wiele czasu spędza Pani w hotelach. W jaki sposób oswaja Pani hotelową przestrzeń?
Mam swoje rytuały. Zaraz po zameldowaniu, niezależnie od tego, ile mam czasu i jak długi będzie to pobyt, koniecznie muszę wypakować wszystko z walizki. W szafie rozwieszam ubrania, na półce w łazience układam kosmetyki. Urządzam pokój. I zawsze zabieram ze sobą całą torebkę ulubionych herbat. Gdy pracuję, muszę mieć duży zapas earl grey czy rooibos. Niestety, z niewiadomych mi przyczyn, w hotelowych pokojach zamiast dużych kubków są mikroskopijne filiżaneczki dla lalek. Ostatnio zaczęłam podróżować z termosem i skłaniam się do tego, by zabierać ze sobą także kubki termiczne.
A w jakich miejscach lubi się Pani zatrzymywać? Co decyduje o wyborze hotelu?
Na pewno lokalizacja. Szukam miejsc w centrach lub w dobrze skomunikowanych dzielnicach. W dużych miastach zawsze przesiadam się na rower, bo to najlepszy sposób na zwiedzanie. Lubię też, gdy hotelowa przestrzeń oddaje lokalny klimat . Podoba mi się indywidualne podejście, tematyczny wystrój poszczególnych pokoi, który nawiązuje do tradycji danego regionu. To w hotelu po raz pierwszy stykam się z danym miejscem, poznaję ludzi, odkrywam historię i kulturę. Jej nieodłącznym elementem jest także kuchnia. Doceniam, gdy w menu znajdują się produkty regionalne.
Szkoda ograniczać te wszystkie wyprawy.
To moje postanowienie na ten rok. Zobaczymy, co z tego wyjdzie.