więcej o:

Smak podróży. Nakarmiona Starecka: pierwszy głód już zaspokoiłam

Średnio trzy kierunki miesięcznie i wyprawy w najdalsze zakątki globu. Brzmi interesująco? Na pewno! – Podróże można jednak przedawkować – przyznaje Basia Starecka, blogerka, podróżniczka i dziennikarka. Bo na każdy wyjazd trzeba spojrzeć z dystansu, a to wymaga czasu.

Basia Starecka

Niezależna dziennikarka, reporterka, podróżniczka, jedna z najbardziej opiniotwórczych obserwatorek polskiej sceny kulinarnej. Jej felietony i reportaże publikują m.in. "Wysokie Obcasy", "Twój Styl", Vogue.pl i "National Geographic Traveller". W latach 2012–2017 współtworzyła magazyn kulturalno-kulinarny "Kukbuk" jako jego wicenaczelna i redaktorka prowadząca wydanie internetowe. Absolwentka Polskiej Szkoły Reportażu, przewodnicząca jury plebiscytów kulinarnych "Gazety Wyborczej". Od 2011 roku prowadzi również bloga Nakarmiona Starecka z recenzjami, przepisami i przewodnikami po świecie.

Na rozmowę z Basią Starecką umawiam się w jednym z warszawskich hoteli, w samym centrum stolicy – Mercure Warszawa Grand . Od Nowego Światu dzieli nas zaledwie kilka minut spacerem, blisko stąd do największych atrakcji turystycznych oraz najlepszych restauracji. Hotelowa kuchnia także oferuje nam spory wybór dań serwowanych na kamiennych deskach i win z całego świata. Żal nie skorzystać.

Monika Rosmanowska: Wraca Pani czasem do domu?

Basia Starecka: Czasem tak. Ubiegły rok był bardzo intensywny. Podczas ostatniej wyprawy do Malezji, Tajlandii i Singapuru spojrzałam na minione miesiące z dystansu. Podróże zdominowały ten czas. Statystycznie były to trzy kierunki miesięcznie… Właściwie więcej mnie w domu nie było, niż byłam. Myślę, że przez 70 proc. czasu podróżowałam. I muszę przyznać, że chyba się nasyciłam.

Podróże można przedawkować?

Też mnie to zaskoczyło (śmiech). Ale rzeczywiście nie ma już we mnie tego głodu, który tak bardzo towarzyszył mi podczas pracy na etacie. Myślałam, że jak tylko odejdę z redakcji, to od razu ruszę w świat. Przez ostatni rok nasyciłam się tą fantazją, zaspokoiłam głód.

To przez skutki uboczne: zmęczenie, ciągłą konieczność pakowania i rozpakowywania walizek, przemieszczania się, nocowania w obcych miejscach?

Doskwierał mi raczej brak czasu na mądre i spokojne opisanie tego, czego doświadczyłam podczas podróży. Zrozumiałam, że potrzebuję chwili, by nabrać dystansu i spojrzeć na ostatnią wyprawę z pewnej perspektywy. Zupełnie inaczej odbiera się dane miejsce, będąc tam, a inaczej już po powrocie, gdy można się zastanowić, co tak naprawdę się wydarzyło. Potrzebuję czasu na analizę, przejrzenie notatek, podsumowanie, a także poszukanie źródeł, informacji czy historii, do których wcześniej nie udało mi się dotrzeć. Czas po powrocie jest potrzebny, by wszystko nabrało jeszcze większego sensu i wartości. Brakowało tego momentu zatrzymania, refleksji, pogłębionej analizy. Wciąż uczę się podróżowania i dziś wiem, że rozważniej muszę to wszystko planować.

Nadmiar bodźców nikomu nie służy.

Zdecydowanie. Powrót z jednej podróży i natychmiastowe wejście w kolejną sprawia, że wrażenia się na siebie nakładają i zacierają. Chcę dążyć do większej równowagi w tym wszystkim. Podróżować świadomie, rozumieć to, co mnie spotyka.

A jak Pani odpoczywa, regeneruje się po powrocie do domu?

W ogóle tego nie robię (śmiech). Praca, jakkolwiek to zabrzmi, jest dla mnie sensem istnienia. To, co robię, jeszcze bardziej mnie nakręca, buduje mój energetyczny zapas. Oczywiście zdarza się, że te baterie czasami się wyczerpują. Wtedy zamykam się w domu, kładę do łóżka i nie wstaję przez dłuższy czas. Odpręża mnie też sauna, spotkania z przyjaciółmi. Dużo po powrocie gotuję.

Inspiracji na pewno Pani nie brakuje.

Z każdej podróży przywożę nowe pomysły, wprowadzam kolejne urozmaicenia do swojej diety i mojego męża. Czytelnicy, którzy śledzą mój profil na Instagramie, śmieją się czasami, że jem dziwne rzeczy. Po powrocie z Korei na przykład łączyłam kaszę jaglaną (po ten produkt zawsze sięgam, gdy jestem w domu, bo świetnie sprząta po wszystkich kulinarnych przygodach) z kimchi, bibimbap, pastą gochujang i jajkiem sadzonym. Teraz na przykład zajadam się chińskimi kleikami ryżowymi congee, które doskonale koją brzuch, ale też sycą. Łączę je ze zmielonymi na proszek suszonymi grzybami shitake. Podpatrzyłam ten patent w jednej z chińskich restauracji. Dzięki nim każde danie zyskuje głębię smaku. Co ciekawe, po powrocie z Malezji zaczęłam śnić o konkretnych potrawach. Nigdy wcześniej mi się to nie zdarzało. Co więcej, gotuję to, co mi się przyśni. Malezyjska kuchnia totalnie mnie oszołomiła, znów – co w moim zawodzie nie jest takie oczywiste – czerpałam radość z odkrywania nowych smaków.

Czuję, że Malezja to jeden z tych kierunków, które znajdą się wysoko na liście Pani ulubionych.

Zdecydowanie. Kierunki moich podróży wybieram pod kątem jedzenia, nigdy nie pojechałabym do miejsca, gdzie jest zła kuchnia. Kościoły mnie nie interesują.

‘W Najlepszym Towarzystwie… dobrze się podróżuje!’ odc. 3

A która kuchnia jest Pani najbliższa?

Mój mąż jest kucharzem, więc temat kulinariów jest u nas numerem jeden, 90 proc. naszych rozmów dotyczy jedzenia. Nie ograniczam się do konkretnej kuchni. Staram się jeść zdrowo i czerpać inspiracje z podróży. Mój jadłospis jest zróżnicowany. Gdybym jednak miała się określić, to na pewno bliżej mi do bardziej subtelnych potraw. Lubię czuć smak produktu, a nie przypraw.

Basia Starecka uwielbia pracować w hotelowych pokojach

W pozbawionych kontekstów przestrzeniach łatwiej o skupienie

Czyli kuchnia indyjska odpada?

Absolutnie nie, uwielbiam ją (śmiech). Przed długi czas koncentrowałam się na kuchni japońskiej. W Europie mamy dość barbarzyńskie podejście do produktów: smażymy je, pieczemy, dusimy. W Japonii nikt się nad nimi aż tak nie znęca, często przygotowuje się posiłki na parze. W tej kuchni chodzi o to, by nie naruszyć naturalnego stanu produktu, by jak najmniej go przekształcać. Nawet w jedzeniu pałeczkami tkwi pewna subtelność. Nie kroi się produktów, nie ćwiartuje, po prostu umieszcza całe kawałki w ustach. To też jest pewna symboliczna różnica pomiędzy naszymi kulturami spożywania posiłków.

Czy zdarza się Pani brać urlop? I czy potrafi Pani wtedy wyłączyć potrzebę ciągłej analizy?

Nie da się, tym bardziej z mężem kucharzem (śmiech). Choć ostatnio obiecujemy sobie, że poszukamy innych tematów i po prostu będziemy cieszyć się smakiem tego, co mamy na talerzach. Lubimy krótkie rowerowe wypady na weekend, szczególnie w kierunku Podlasia. Staramy się wtedy zaglądać do barów z lokalną kuchnią. Niestety takich miejsc jest w Polsce coraz mniej, szczególnie w domowym wydaniu. Straciliśmy pamięć kulinarną, 50 lat wyrwy w historii zrobiło swoje.

A gdzie się Pani najlepiej pracuje?

W przestrzeni pozbawionej kontekstów, np. w hotelowych pokojach. W takich miejscach nic nie odciąga mojej uwagi, mam cel i skupiam się na nim. Trudno się pracuje w domu i doskonale rozumiem freelancerów, którzy korzystają z coworkingowych przestrzeni i w ten sposób próbują się odciąć od codziennych obowiązków

Czy też robi Pani wszystko, by nie usiąść do pracy? Sprząta, nastawia pranie…?

Oczywiście. Ostatnio, przed kolejnym wyjazdem miałam pilne zlecenie do skończenia i sama nie mogłam uwierzyć w to, co robię. Od rana sprzątałam. I skończyło się zarwaną nocą.
Nie potrafię pracować rano. Mam wtedy nadwyżkę energetyczną i moja uwaga jest rozproszona. Muszę się ruszać. Wtedy najczęściej sięgam po pracę administracyjną, odpisuję na maile, umawiam spotkania. Dopiero późnym popołudniem jestem w stanie usiąść do pisania. Moja głowa zaczyna pracować.
Niedawno odkryłam też moc biurka. Dotychczas pracowałam w różnych miejscach, także w łóżku. To był koszmar, bo łóżko przestało kojarzyć się z odpoczynkiem. Od kiedy pracuję przy biurku, jestem dużo bardziej efektywna i zorganizowana. Staram się też nie przekraczać pewnych godzin. Wreszcie mam okazję, by wsłuchać się w siebie i dostosować tryb zawodowego życia do swoich potrzeb. Gdy zaczynałam pracę jako freelancerka, rozpisałam sobie plan dnia, przeczytałam mnóstwo książek na temat organizacji czasu pracy, ale to się nie sprawdziło. Pół roku męczyłam się w tym szablonie. Byłam wykończona. Każdy ma swój tryb i system pracy, trzeba go w sobie tylko odnaleźć.

Wracając do podróży, nie boi się Pani ryzykować i próbować obcych kulturowo potraw. W Pani jadłospisie znalazły się m.in. jajo z rozwiniętym kaczym embrionem, całe grillowane przepiórki, zupa z wieprzowej krwi, macica i wymiona oraz sperma dorsza…

Rzeczywiście do niedawna byłam łowcą wszelkich dziwadeł. Im dziwniejsza potrawa, tym więcej miałam z tego zabawy. Mój mąż także lubi sięgać po nieoczywiste produkty. W pewnym momencie zaczęliśmy się nawet ścigać, kto przywiezie dziwniejsze kulinarne trofea. Dziś nie szukam już takich podniet, głównie dlatego, że przestałam jeść mięso. Podczas podróży, najczęściej po Azji, zdarzały mi się jednak sytuacje, w których chciałam odmówić spróbowania danej potrawy, ale wiedziałam, że nie wolno mi tego zrobić. Rzadkie dania, które pojawiały się na stołach, były często uhonorowaniem mojej obecności podczas oficjalnych spotkań.

Mercure Warszawa Grand położony jest w samym centrum Warszawy, kilka minut spacerem od Nowego Światu i Placu Trzech Krzyży

Hotel sąsiaduje z budynkami ministerstw i ambasad, z najlepszymi butikami i restauracjami. To doskonałe miejsce dla tych, którzy do stolicy przyjechali w interesach i dla tych, którzy spędzają tu wolny czas

Które z tych potraw sprawiły Pani największą trudność?

W Japonii na przykład, podczas jednej z kolacji, podano narodowy przysmak – trującą rybę fugu. Kucharze, którzy oporządzają tę rybę muszą mieć specjalne certyfikaty. Najdrobniejszy błąd w sztuce może skończyć się silnym zatruciem, a nawet śmiercią próbującego. Do spożycia nadaje się jedynie idealnie oczyszczone mięso, wnętrzności i krew są trujące. Miałam duże obawy przed spróbowaniem fugu, więc po prostu poczekałam aż pozostali goście podzielą się nią jako pierwsi i dopiero po chwili, kiedy wszyscy dalej siedzieli zdrowi przy stole, zdecydowałam się nałożyć sobie porcję.
Druga sytuacja miała miejsce podczas oficjalnej kolacji w Korei. Na stole pojawiła się m.in. żywa ośmiornica, której jedzenie zaczyna się od głowy. Nie odważyłam się tego zrobić, poprosiłam o przygotowanie hoe z macek (hoe to cienko pokrojone mięso – dop. red.). Nawet to było makabrycznym przeżyciem, bo ramiona ośmiornicy wciąż się ruszały i uciekały z talerza.

Wiele czasu spędza Pani w hotelach. W jaki sposób oswaja Pani hotelową przestrzeń?

Mam swoje rytuały. Zaraz po zameldowaniu, niezależnie od tego, ile mam czasu i jak długi będzie to pobyt, koniecznie muszę wypakować wszystko z walizki. W szafie rozwieszam ubrania, na półce w łazience układam kosmetyki. Urządzam pokój. I zawsze zabieram ze sobą całą torebkę ulubionych herbat. Gdy pracuję, muszę mieć duży zapas earl grey czy rooibos. Niestety, z niewiadomych mi przyczyn, w hotelowych pokojach zamiast dużych kubków są mikroskopijne filiżaneczki dla lalek. Ostatnio zaczęłam podróżować z termosem i skłaniam się do tego, by zabierać ze sobą także kubki termiczne.

A w jakich miejscach lubi się Pani zatrzymywać? Co decyduje o wyborze hotelu?

Na pewno lokalizacja. Szukam miejsc w centrach lub w dobrze skomunikowanych dzielnicach. W dużych miastach zawsze przesiadam się na rower, bo to najlepszy sposób na zwiedzanie. Lubię też, gdy hotelowa przestrzeń oddaje lokalny klimat . Podoba mi się indywidualne podejście, tematyczny wystrój poszczególnych pokoi, który nawiązuje do tradycji danego regionu. To w hotelu po raz pierwszy stykam się z danym miejscem, poznaję ludzi, odkrywam historię i kulturę. Jej nieodłącznym elementem jest także kuchnia. Doceniam, gdy w menu znajdują się produkty regionalne.

Szkoda ograniczać te wszystkie wyprawy.

To moje postanowienie na ten rok. Zobaczymy, co z tego wyjdzie.

Nieznane smaki Polski. Regionalne potrawy, których trzeba spróbować

Wyborne kartacze, słodkie haluszki, chrupiące moskole i delikatne dzyndzałki. Polska kuchnia zaskakuje bogactwem wspaniałych potraw a podróż śladami regionalnych dań to gwarancja niezapomnianej i smakowitej przygody. Prezentujemy te, które wyjątkowo urzekły nas swoim niecodziennym smakiem.

Zanim zaczniemy oceniać rodzimą kuchnię, warto zadać sobie pytanie – co tak naprawdę o niej wiemy? Niesprawiedliwie dla większości z nas polska tradycja kulinarna to kotlet schabowy, bigos, pierogi i golonka. W rzeczywistości jednak nasz kraj obfituje w wyborne dania, których można skosztować tylko lokalnie. Kulinarne podróże po Wielkopolsce, ziemiach mazurskich, Suwalszczyźnie czy Podhalu to okazja, żeby skosztować potraw, które w tych miejscach uchodzą za wielki specjał a w innych częściach Polski są nieznane.

Razem z Mercure zachęcamy was do odkrywania regionalnych smaków. W każdej z hotelowych restauracji sieci na gości czekają wyborne potrawy stworzone w oparciu o tradycyjne polskie receptury. Mogą podsycić apetyt na zwiedzanie pełne smaków. Zanim ruszycie śladem kulinarnych przygód, sprawdźcie, czego koniecznie trzeba spróbować w każdym z regionów Polski.

Czy wiesz, że...

o polskiej kuchni dużo pisał Guillaume Le Vasseur de Beauplan, francuski markiz, budowniczy, kartograf i pisarz, autor słynnego dzieła "Déscription de l’Ukraine", gdzie szczegółowo opisał słowiańskie zwyczaje Polaków i ich sąsiadów. Z jego wspomnień wynika, że na szlacheckich stołach nie mogło zabraknąć pierogów, klusek z serem, kaszy jęczmiennej, kwaśniej kapusty i grochu utartego ze słoniną, który w dawnych czasach był uważany za prawdziwy przysmak.

Kaszuby – golce, plińce i rynczoki

Choć kuchnia ziemi pomorskiej i Kaszub w większości kojarzy nam się z bogactwem dań rybnych, najsmaczniejsze i najchętniej jedzone przez gości kaszubskich gospodarstw są rozmaite placuszki, serwowane zarówno w wersji wytrawnej, jak i na słodko. Te najpopularniejsze, to plyndze, zwane również plińcami, czyli duże, chrupiące placki ziemniaczane, serwowane przeważnie z cukrem. Warto skosztować także rynczoków – placuszków gryczanych pieczonych na fajerkach płyty kuchennej. Amatorzy słodkich dań docenią puszyste ruchanki, czyli wyborne racuchy posypane obficie cukrem pudrem. Kaszuby słyną też z pysznych klusek ziemniaczanych, zwanych golcami. Można jej jeść z samą cebulką lub serwować w towarzystwie gęstych, zawiesistych sosów.

Warmia i Mazury – zupa rakowa, dzyndzałki i pokuczaj

Odpoczywając wśród malowniczych krajobrazów Warmii i Mazur, koniecznie skosztujcie tutejszych specjałów. Bliskość natury sprawia, że stoły mazurskich gospodarstw obfitują w dziczyznę, ryby, grzyby i owoce. Wśród licznych rarytasów na pewno warto spróbować zupy rybno-rakowej doprawianej aromatycznymi ziołami i… korą brzozy. Absolutnym hitem w tych stronach są dzyndzałki, zwane też dzybdzalkami lub dzyndzarkami. Za każdą z tych nazw kryją się przepyszne malutkie pierożki z delikatnym mięsnym nadzieniem, bardzo zbliżone do litewskich kołdunów. Wielbiciele mięsnych dań docenią też pokuczaj – wyborne danie do złudzenia przypominające kotlety mielone.

Podlasie – babka ziemniaczana, pierekaczewnik i kartacze

Tradycje kulinarne ziemi podlaskiej czerpią z różnych kultur. Wśród wielu typowo polskich potraw znajdziemy tu też dania zapożyczone z kuchni białoruskiej, ukraińskiej i litewskiej. To właśnie na Podlasiu od lat piecze się słynną babkę ziemniaczaną. Ten lokalny przysmak doskonale sprawdza się jako samodzielne danie lub dodatek do mięs, sosów czy gulaszu. Odwiedzając Podlasie koniecznie skosztujcie kartaczy – odpowiednika litewskich cepelinów. Duże ziemniaczane kluski z wieprzowym farszem serwuje się polane tłuszczem z cebulką. Jednym z najciekawszych dań kuchni podlaskiej jest pierekaczewnik – tradycyjny, świąteczny piróg makaronowy, zapiekany z mięsem, cebulą i masłem. Choć najpopularniejsza wersja tego dania występuje w wersji wytrawnej, niektóre gospodynie pieką pierekaczewniki także ze słodkim nadzieniem.

Polskie owoce

Polskie sady to bogactwo różnorodnych odmian jabłek, gruszek, śliwek, moreli, wiśni i czereśni, a rosnące sezonowo jagody, poziomki maliny, borówki i truskawki to symbol polskiego lata. Nasze prababcie na początku jesieni uwijały się w pocie czoła przygotowując niezliczone ilości przetworów – konfitur, dżemów, kompotów i pysznych powideł. Te domowej roboty owocowe smakołyki to wspaniałe wspomnienie wakacji.

Polskie warzywa

Tradycyjna polska kuchnia nie może obyć się bez lokalnych warzyw. Gospodynie od lat przygotowują z nich pożywne zupy, wyborne sosy, przetwory i surówki. W naszym rodzimym menu króluje kapusta, czerwone buraki, ziemniaki, ogórki, fasola i groch. Dania z tych warzyw znajdziecie w niemal każdym regionie Polski. Ziemniaki to składnik wielu rodzajów klusek i placków, kapusta króluje m.in., na Podhalu, w Bieszczadach i na Śląsku zaś najlepszy barszczyk zjemy na Podlasiu.

Grzyby

Trudno wyobrazić sobie naszą kuchnię bez grzybów. Potrawy z ich dodatkiem pojawiały się już w pierwszych wzmiankach na temat tradycji staropolskich. Bogactwo lasów, umiarkowany klimat i okresowe deszcze – to wszystko sprawia, że każdego roku wśród mchu i leśnych krzewów wyrastają dorodne kapelusze borowików, koźlarzy, maślaków, podgrzybków, kurek, gąsek, czy boczniaków. Grzyby to nieodzowny składnik farszu do pierogów, krokietów czy pasztecików, a także składnik sosów, zup i sałatek.

Ryby

Morze Bałtyckie, a także bogactwo jezior i rzek to nieocenione źródło ryb, które są obecne w naszej tradycji kulinarnej niemal od zawsze. Zarówno te słodkowodne (pstrąg, węgorz, leszcz, jesiotr czy karp), jak i morskie (śledź, łosoś, szprot, flądra, szczupak, dorsz, sola) występują w wielu regionalnych potrawach i cieszą się wielkim uznaniem zagranicznych turystów.

Mięso

Polska kuchnia uznawana jest za ciężką, treściwą i dość tłustą – głównie z powodu dużej ilości mięs, które pojawiają się w wielu tradycyjnych potrawach. Wielu cudzoziemców kojarzy polski stół z okazałym pieczonym wieprzkiem z jabłkiem w pysku, ale w polskim menu znajdują się też wyborne potrawy z wołowiny, drobiu i dziczyzny oraz ogromny wybór tradycyjnych kiełbas i wędlin.

Podhale – moskole i fizioły

Każdy, kto choć raz odwiedził Zakopane i okolice, z pewnością doskonale zna smak oscypka, bundza czy pysznej góralskiej kapusty z boczkiem. Mniej znanym podhalańskim specjałem są moskole – mięciutkie i pulchne placki owsiane pieczone na blasze. Polane masłem i serwowane w towarzystwie oscypka stanowią wyborny przysmak. Kolejne prawie zapomniane góralskie danie to fizioły, czyli duszona fasola z dodatkiem wędzonki i suszonych śliwek – ulubiony przysmak każdego juhasa.

Bieszczady – fuczki i proziaki

W kuchni bieszczadzkich gospodyń – podobnie jak u mieszkańców Podhala – znajdziemy dużo potraw z dodatkiem mięsa, serów i kapusty. Ten wspaniały regon szczyci się jednak wieloma smakołykami, których nie skosztujemy w innych górskich regionach kraju. Jeżeli zawitacie na beskidzką ziemię, koniecznie spróbujcie proziaków – malutkich, puszystych placuszków pieczonych i podawanych z dodatkiem masła lub twarożku. Ciasto wypiekane jest z dodatkiem sody, stąd nazwa potrawy (w bieszczadzkiej gwarze "proza" właśnie oznacza sodę). Lokalnym przysmakiem są także fuczki, czyli placki z kapustą przygotowywane z ciasta naleśnikowego. Skropione obficie gęstą śmietaną smakują wybornie.

Warto wiedzieć, że…

w średniowieczu polska kuchnia dominowała nad innymi krajami pod względem użycia przypraw. Nasze gospodynie stosowały ogromne ilości pieprzu, gałki muszkatołowej i jałowca. Zamiłowanie do przyprawiania wzięło się z bliskich kontaktów handlowych z krajami orientu, dzięki czemu ceny towarów były znacznie tańsze. Ostre, obficie doprawione sosy, zupy i mięsiwa przeszły do historii staropolskich uczt.

Śląsk – mozgoł i serula

Jeżeli ten region kojarzy wam się tylko z kluskami śląskimi i modrą kapustą, to najwyższy czas nadrobić kulinarne zaległości. Śląsk to miejsce z jedną z najbogatszych tradycji kulinarnych. Choć na typowy "ślonski łobiod" polecamy karminadle (kotlety mielone), słynna rolada wołowa z kluseczkami z dziurką, a także jedna ze śląskich zup – np. wodzionka przygotowana z wrzątku, czerstwego chleba, smalcu, czosnku i aromatycznych przypraw. Podczas pobytu na Śląsku koniecznie skosztujcie także mozgoła – pysznego dania z kiszonej kapusty i ziemniaków z dodatkiem smalcu. Mało znaną, ale bardzo smaczną zupą charakterystyczną dla tego regionu jest serula, znana też jako chuda jewa. Ta pyszna zupa przyrządzana jest na bazie kwaśnego mleka lub maślanki i bryndzy, z dodatkiem ziemniaków i boczku.

Mazowsze – rejbak, flaczki i dziczyzna

Mazowsze to kulinarne serce Polski. Centralne położenie sprzyjało przenikaniu wielu kultur i zwyczajów, a to znacząco wpłynęło na kształtowanie charakteru mazowieckich dań. Skosztujemy tam wielu tradycyjnych zup, jak np.: krupnik z kaszy jaglanej, żur, rosół staropolski czy też słynne flaczki po warszawsku. Mieszkańcy tych rejonów bardzo cenią sobie także smak potraw rybnych. Dania z karpia, szczupak w maśle czy raki po warszawsku to obowiązkowy punkt kulinarnej podróży po Mazowszu. W menu tradycyjnej kuchni mazowieckiej nie może zabraknąć też dań mięsnych, a wyjątkowym uznaniem cieszą się tu potrawy z dziczyzny. Warto skosztować także jajecznicy mazowieckiej z dodatkiem mielonego mięsa oraz bigosu po staropolsku. Poszukiwaczy kulinarnych ciekawostek z pewnością zachwyci rejbak z Ostrołęki, czyli pyszna babka ziemniaczana z dodatkiem gotowanej wieprzowiny.

Małopolska - kaczka po krakowsku, maczanka, baba grysikowa

Kuchnia małopolska to miks wielu bardzo zróżnicowanych kultur. Znajdziemy tam zarówno typowo polskie smaki, jak i potrawy kuchni żydowskiej, czeskiej, węgierskiej i austriackiej. Na tę niezwykłą różnorodność wpływ miały wydarzenia historyczne, a w szczególności czasy zaborów. Potrawy, którymi tak chętnie delektowali się nasi sąsiedzi, stały się z czasem symbolem Małopolski. Dziś trudno wyobrazić sobie wizytę w Krakowie bez możliwości skosztowania wybornej kaczki po krakowsku, serwowanej z kaszą gryczaną i grzybami. Bardzo popularna jest tzw. maczanka – prababka popularnego burgera. Pyszna, aromatyczna bułka serwowana z dodatkiem wędzonego schabu, karkówki, pieczarek, cebuli, ogórków kiszonych i dużej ilości kminku. Na uwagę zasługują też wyborne galicyjskie wypieki, jak np.: bajgle, pieczywo z makiem lub sezamem czy babka z kaszy grysikowej z mnóstwem słodkich bakalii. Małopolska to także ojczyzna słynnego tortu Sachera z marmoladą morelową i czekoladową polewą, a także torcika z wafli przekładanych masą czekoladowo – orzechową, którego pomysłodawcą był austriacki cukiernik, Oscar Pischinger.

uwaga

Niektóre elementy serwisu mogą niepoprawnie wyświetlać się w Twojej wersji przeglądarki. Aby w pełni cieszyć się z użytkowania serwisu zaktualizuj przeglądarkę lub zmień ją na jedną z następujących: Chrome, Mozilla Firefox, Opera, Edge, Safari

zamknij
Wyłącz Adblocka, aby w pełni cieszyć się zawartością tej strony.